OGŁOSZENIA
05.06.23 - Rejsy
rejs Bałtyk / mała załoga - dużo pływania / prywatny jacht - doświadczony kapitan /23-29.07/
rejs Bałtyk / mała załoga - dużo pływania / prywatny jacht - doświadczony kapitan /8-14.07/
BIAŁE NOCE - Visby / Sztokholm / Alandy - prywatny jacht / doświadczony kapitan /
MAK-a 707 >>> Sprzedam lub Zamienię (16000.00 zł)
Torba żeglarska - Elo Pokrowce (50.00 zł)
Organizer Wielofunkcyjny - Elo Pokrowce (350.00 zł)
Torba Foil i inne - Elo Pokrowce (500.00 zł)
Pokrowiec Foil Phantom Skrzydło Przednie - Elo Pokrowce (120.00 zł)
30.01.15
« POWRÓTs/y Katharsis II - Wpływa na wody Antarktydy

Zapraszamy na bloga wyprawy: http://katharsis2.com/
Hania - Po opuszczeniu Maqcuarie w sobotnie popołudnie towarzyszył nam stabilny 25 węzłowy wiatr pozwalający na spokojną baksztagową żeglugę na II refie na grocie i pełnej genui. Morze nie było rozbujane, dzięki czemu pod pokładem panował pełen komfort. Sytuacja taka utrzymywała się jeszcze przez całą niedzielę. Cieszyłam się niezwykle z takich warunków, gdyż umożliwiło mi to pracę nad zdjęciami z Maqcuarie i przygotowaniem wpisu. Chciałam zdążyć jeszcze przed poniedziałkowym sztormem. Stabilne warunki wpłynęły także na pomysłowość naszego kapitana w zakresie niedzielnego obiadu. W menu zagościła 4 kilogramowa pieczeń z łopatki wieprzowej (prezent od Bena - kucharza ze stacji) z kopytkami i zasmażaną kapustą. Pieczeń zmacerowaliśmy mieszanką ziół i wrzuciliśmy do piekarnika, kapusta dusiła się praktycznie sama - przemieszana tylko od czasu do czasu. Ale sprawa kopytek, to było już wyzwanie! Wachta kambuzowa przypadła mi i Doktorowi Mariuszowi. Kapitan Mariusz przybył z pomocą, jako główny pomysłodawca przedsięwzięcia. Nikt z nas nie robił wcześniej kopytek. Doktore wspomniał, że jedynie takowe jada - wyśmienite u teściowej. Jednak w wytwarzaniu nigdy nie uczestniczył - przyjeżdża zazwyczaj na gotowe, więc odwołaliśmy się do przepisów z książek kucharskich. Staraliśmy się wszystko przygotować z wielką dokładnością, jednak powstała masa nijak nie chciała się formować w ruloniki nadające się do cięcia w zgrabne kopytka. Z odsieczą przyszedł Misio - dodał jajek, mąki i kluski można było formować. W czteroosobowym składzie uporaliśmy się z ich gotowaniem (nie ma jak praca na 8 rąk - odklejanie, podawanie, wrzucanie na wrzątek i mieszanie). Z efektu byliśmy zadowoleni, chociaż podobno jak na kopytka były za mało puszyste. Ale nie zmienia to faktu, że z pieczenią Mariusza i kapustą zasmażaną komponowały się wyśmienicie. Efekt na stole był rewelacyjny, ale stan kambuza po wszystkim - opłakany... Wszystko było posypane mąką, jak po gęstych opadach śniegu. Ale warto było, bo wspólne przedsięwzięcie w kuchni bardzo nam się podobało. A i kluski, których wydawało się, że jest bardzo dużo (już po obiedzie) zniknęły na nocnych wachtach wraz z kilogramem pieczeni, który został po niedzielnej uczcie.
Poniedziałek przyniósł zapowiadaną w prognozach zmianę pogody. Ja, jako chodzący barometr, od rana czułam, że zaczyna się coś dziać z ciśnieniem. Od południa znacznik na naszym pokładowym barometrze był coraz niżej, a wiatr tężał z każdą godziną. Widoczność spadła do 2 kabli. O 1400 Mariusz podjął decyzję o zmniejszeniu grota do III refu, a o 1800 o całkowitym zrzuceniu. Wiało już do 40 węzłów, a było jeszcze daleko do najsilniejszego wiatru. Wiatr nabierał na sile z każdą godziną. O 1900 wiało już 50 węzłów, a do północy wiatr wciąż się zmagał. Na naszej wachcie między 2100 a 2400 ciśnienie spadło o kolejnych 10 hPa (w sumie 40 w ciągu dnia) osiągając poziom 962 hPa. Płynęliśmy bez grota na samym staysail'u. Jednak gdy powiało 54 węzły wiatru, a na logu pojawiło się 17,4 węzły prędkości, postanowiłam zrefować staysail'a. Prędkość i tak ciągle była rewelacyjna 9-11 węzłów, a w ślizgach na fali nawet 15 węzłów. W nocy z poniedziałku na wtorek odnotowanym rekordem było 63 węzły wiatru i 19,5 węzła prędkości w zjeździe z fali. Sztormowa jazda trwała jeszcze przez cały następny dzień. Warunki w kambuzie nie sprzyjały gotowaniu, więc Mariusz stwierdził, że jest to świetna okazja to wypróbowania naszych zapasów żywności liofilizowanej. Wszyscy podchodzili do tego jak do jeża, ale przekonali się, że jest ono jadalne, a nawet smaczne.
Na naszej wtorkowej wachcie wieczornej wiatr coraz rzadziej pokazywał 5 z przodu, ale poniżej 45 nie schodziło. We wtorek 27 stycznia odnotowaliśmy pierwszy śnieg i pierwszą górę lodową - na razie tylko na radarze. Środa przyniosła słabnący wiatr - do 35 węzłów przed południem i stopniowe wyciszanie do 25 popołudniu. Dzisiaj około 1600 (28.01.) pierwszy raz na horyzoncie pojawiła się góra lodowa. Jesteśmy coraz bliżej lodów... Każdy kolejny dzień jest coraz dłuższy, gdyż spuszczamy się coraz bardziej na południe. Dni są też coraz chłodniejsze - temperatura około 0 stopni Celsjusza, do tego lodowaty wiatr i przejmująca wilgoć, szczególnie jak zejdzie gęsta mgła.
Jedziemy wciąż bez grota na samej genui. Prędkość rewelacyjna, bo 9-10 węzłów. Jest środa 28 stycznia 2015 roku, godzina 1930 czasu łódkowego (UTC+11). Nasza pozycja: 65st.05min. S 170st.07min. E. Wieje zachodnio-południowy do zachodniego wiatr o sile 20 węzłów. Płyniemy kursem 160 z prędkością 9 węzłów. Do Bay of Wales pozostaje nam 920 mil morskich.
Mariusz:
Kończy się piątek pełen wrażeń (30.01). Za sobą mamy pierwszą noc, kiedy nie ściemniło się. Nie muszę mówić, jaką różnicę stanowi nawigowanie w lodach w dzień i w nocy. Kolejny czynnik, który pomaga w nawigacji to wiatr, a w zasadzie jego brak. Kra unosząca się na rozbujanym morzu jest ostatnią rzeczą, którą chciałbym zobaczyć.
Od dobrej doby wiatru mamy, jak na lekarstwo. Na jutro niestety zapowiada się południowo wschodni wiatr wiejący do 30 węzłów. Jesteśmy wszyscy ciekawi tego, jak będzie wyglądał pak i czy da się do niego wpłynąć.
Po analizie najnowszego zdjęcia satelitarnego obrałem kurs na punkt S70st 24min i E171st 08min. Z tego miejsca chciałem wejść w pak lodowy i obrać kurs na Cape Adare. Na południe od niego woda wydaje się być czysta od lodu, poza pasem przybrzeżnym. Pak lodowy ma w tym miejscu około 90 mil szerokości i jest wypełniony lodem w 40% – 60%. Tyle pokazują mapy lodowe, ale te są tutaj o wiele mniej dokładne niż w Arktyce. Miałem nadzieję dotrzeć do paku przed północą i spenetrować wejście do niego przed nadejściem wiatru. Nasze sielankowe płynięcie zostało jednak wcześniej zastąpione czymś ciekawszym.
Około 0900 na horyzoncie pojawiła się biała kreska. To mógł być tylko lód. Oczywiście nie było go na naszej mapie lodowej. Minęliśmy dopiero co 69 równoleżnik i do paku mieliśmy mieć jeszcze 92 mile. Początkowo myślałem, że to jakaś sporych rozmiarów łacha kry. Popłynęliśmy ze dwie mile wzdłuż jej krawędzi i gdy okazało się, że końca lodu nie widać, nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić to miejsce bojem.
Doszedłem do wniosku, że musi to być przedłużenie cypla olbrzymiego paku lodowego znajdującego się na północ od Cape Adare. W takim przypadku musiał on mieć swój koniec. Kwestią niewiadomą była tylko jego szerokość.
Początkowo lód był dosyć luźny. Mogliśmy spokojnie płynąć z prędkością około 4 węzłów. Po godzinie jednak zagęszczenie wzrosło do 50 – 60%, a po kolejnych dwóch do 80 – 90%. Na szczęście obszar paku nie był wypełniony samą dużą krą, przez którą nawet lodołamacze mogłyby mieć problemy z przejściem. Kry wielkości pokoju było około 30 – 40%, wypełnienie stanowiły kawałki lodu wielkości pralki do prania. Taka maź przypominała nam nieco sytuację po sztormie w Disko Bay na Grenlandii w 2012 roku, chociaż tam było więcej wolnej wody i cywilizacja w zasięgu ręki.
Zacząłem się trochę obawiać, jak może wyglądać zasadniczy pak lodowy, skoro to czego nie widać na mapie lodowej to nie przelewki. Podzieliliśmy się obowiązkami: ja przejąłem stery, wspomagał mnie Misio. Na dziób z tyczkami do odpychania lodu poszedł Doktore i Wojtek. Po dwóch godzinach Adam wzmocnił ekipę z tyczkami. Na maszt wjechała Haneczka i stamtąd wypatrywała czystej wody. Po trzech godzinach manewrowania, odpychania lodu tyczkami, przepychania większych growlerów dziobem wszyscy byliśmy nieco zmęczeni. Nasza prędkość rzadko przekraczała 2 węzły. Łódka świetnie dawała sobie radę z przepychaniem się przez lód. Odgłosy lodu obcierającego się o burty czy łamanego pod naporem masy jachtu były trudne do zniesienia przez ekipę pod pokładem. Katharsis II nie wyglądała jednak na zagrożoną.
W końcu Hania dostrzegła na horyzoncie pas czystej wody. Dziwnym było tylko to, że lód na granicy paku wcale nie chciał się rozluźnić. Do końca musieliśmy ciężko pracować. Po sześciu godzinach zmagań pokonaliśmy nasz pierwszy pak o szerokości 12 mil morskich. Po dużym wysiłku niezwykle smakował nam obiad przygotowany przez Tomka, mistrza polskich smaczków. Tym razem zaserwował nam przepyszne gołąbki w sosie pomidorowym.
Do zasadniczego lodu mamy jeszcze 50 mil morskich, mamy nadzieję, względnie czystej wody. Musimy go pokonać w ciągu 36 godzin, by mieć czas na schowanie się przed ciężkim sztormem, którego nadejścia spodziewamy się za kilka dni. Gdyby miało nam się to zadanie nie powieść, będę musiał zarządzić odwrót, by nie narazić nas na katastrofę.
Zapraszamy po więcej relacji na stronę tej ciekawej wyprawy: http://katharsis2.com/
« POWRÓT
![]() |
Kopiowanie i powielanie treści portalu wymaga zgody redakcji Zapoznaj się z regulaminem |